Mjanma
Mjanma,  Podróże

Mjanma (Birma) – co zobaczyć, Kalaw, trekking do Inle Lake, Hsipaw

Mjanma? Co to za kraj? Mjanma czy Birma? To pierwsze pytania, które przeważnie pojawiają się gdy słyszymy o Mjanmie. Ja przed podróżą do Azji nie wiedziałam o tym kraju za wiele. Nawet nie planowałam za bardzo tam jechać. Jednak los zadziałał swoje i w samolocie z Singapuru do Kambodży spotkałam parę Polaków, którzy wiele lat podróżowali do Azji i ich zdaniem Mjanma to jeden z najpiękniejszych i najbardziej ciekawych krajów do odwiedzenia. Przez godzinę opowiadali mi o wspaniałościach Mjanmy i lądując w Kambodży wiedziałam już, że w dalszej kolejności udam się na zachód do Birmy przez Tajlandię, a nie jak początkowo zakładałam do Wietnamu. To właśnie kocham w podróżach, tą spontaniczność i wolność, dzięki której otwieramy się na przeróżne możliwości.

Mjanma, Birma czy Myanmar?

I tak w podróży dowiedziałam się, że nazwa Mjanma (Myanmar) używana jest przez mieszkańców. Z kolei nazwa Birma używana była przez angielskich kolonizatorów, gdyż to właśnie ludność birmańska stanowi większość mieszkańców w tym kraju. Jednak pod koniec lat 80 dyktatura wojskowa panująca w kraju ustaliła wspólną nazwę Myanmar dla całego kraju. W języku polskim najczęściej stosowana jest nazwa Mjanma.

Mjanma – Przekraczanie granicy

Mae Sot w Tajlandii

Podróżowanie po Mjanmie wiązało się z pewnymi ograniczeniami. I tak początkowo planowałam przekroczyć granicę w Tachileik na północy Tajlandii, jednak w tracie podróży dowiedziałam się, że owszem granicę przekroczyć można, jednak droga do centrum kraju dla turystów jest zamknięta i musiałabym wykupić lot samolotem. Moim zamysłem było poruszanie się drogą lądową, dlatego też zmieniłam plany i pojechałam w kierunku południowym do miasteczka Mae Sot w Tajlandii. Tam też przekroczyłam granicę lądową z Mjanmą.

Myawaddy – po stronie birmańskiej

Na granicy większość osób to byli Birmańczycy, do okienek paszportowych ustawiały się tam długie kolejki. Zazwyczaj granicę przekraczają tu także turyści, jednak tego dnia o poranku byłam to jedynie ja. Do wjazdu do Mjanmy potrzebujemy wykupić wizę, można zrobić to przez internet. Wiza na 30 dni kosztowała około 50 USD. Samo przejście przebiegło bez komplikacji. Po stronie birmańskiej pełno było straganów z najróżniejszymi towarami z Tajlandii. Granicę przekraczały też wielkie tiry – z tego co zauważyłam królował import wiatraków elektrycznych – zbliżało się tutejsze lato i temperatury w okolicach 40°C.

Od razu po odejściu od bramki granicznej zaczepił mnie tutejszy „autobusowy boss” – człowiek, który zajmuje się organizacją przejazdów dla turystów. Ustaliliśmy cenę, zaprowadził mnie do punktu wymiany walut (waluta w Mjanmie to Kiat, 1 PLN to około 360 Kiatów) i czekaliśmy na kolejnych turystów. Jednak po prawie 2 godzinach nadal nikt nie przyszedł. Zaczęły się niepewne wirusowo czasy, do tego zaraz miała się zacząć pora gorąco.

Boss zdecydował się wysłać mnie busem razem z innymi Birmańczykami do Hpa An. Na szczęście jeden z nich mówił po angielsku. Wracał z dziewczyną z Tajlandii. Do tego podróżował z nami kierowca żujący betel (popularna używka w Azji), którego usta zabarwiał na czarno. Po drodze zatrzymaliśmy się na godzinny obiad w przydrożnej jadłodajni. Sama droga była bardzo kręta i tylko do pewnego momentu wylana asfaltem. I tak przejechanie trasy o długości 140 kilometrów razem z przekroczeniem granicy zajęło mi cały dzień. W Hpa An byłam około godziny 18.

Hpa An

O Hpa An i jego atrakcjach pisałam w tym poście. Miasto i okolice oferują wiele możliwości zwiedzania jaskiń i trekkingów po górach takich jak Zwegabin czy Taung Wine. Do tego pagody, ogrody i spacery nad rzeką. Bardzi polecam to miejsce 🙂

Mulmejn (Mawlamyaing)

Kolejnym odwiedzonym przeze mnie miastem było Mulmejn (Mawlamyaing). Z pozoru niczym nie wyróżniające się, jednak to tu znajduje się największy posąg Leżącego Buddy (mierzący ponad 180 metrów). Do Mulmejn dostałam się lokalnym autobusem. Jako, że autobus był zapełniony ludźmi kierowca posadził mnie z przodu na specjalnym stołeczku swojego pomocnika. Mój plecak położyli obok przedniego wejścia obok i ruszyliśmy w rytmie hitów z lat 80, które pan kierowca, jak powiedział, puszczał z Youtube specjalnie dla mnie.

W Mulmejn nie ma za wiele do zwiedzania. Zatrzymałam się w hostelu tuż przy dworcu autobusowym. Posąg leżącego Buddy znajduje się kilkanaście kilometrów za miastem i nie ma tam za bardzo publicznego transportu, oprócz taksówek i moto-taksówek. Dlatego już na miejscu zdecydowałam się zrezygnować z tej atrakcji i wieczorem udałam się do kompleksu świątyń buddyjskich Kyeik Tha Lan Pagoda, znajdujących się na wzgórzu w centrum miasta i z których rozpościera się widok na całe Mulmejn. To fajne miejsce na zachód słońca. Znajduje się tu kilka pięknych posągów Buddy. Panuje cisza i spokój. Możemy obserwować mieszkańców odwiedzających świątynie.

Kalaw i trekking do Inle Lake

Przyjazd do Kalaw

Kolejnym etapem podróży był 3-dniowy trekking z Kalaw do jeziora Inle. Do Kalaw dostałam się autobusem nocnym z Hpa An. Akurat wypadało święto pełni (dzień wolny od pracy) i przejazd był z małą przygodą – ktoś rzucił kamień w szybę, co spowodowało kilkugodzinne opóźnienie. Po dotarciu do Kalaw nad ranem na szczęście u większości wynajmujących noclegi można zacząć dobę noclegową tuż po przyjeździe. Działa to o tyle sprawnie, że przyjeżdżając rano mamy cały dzień na zapisanie się na trekking i odpoczynek. A następnego dnia ruszamy 🙂

Ja wybrałam agencję turystyczną z polecenia znajomych poznanych w podróży. Trekking trwał 3 dni. Było nas w sumie 7 osób i 2 przewodniczki. Oprócz naszej były jeszcze inne grupy, jednak przewodnicy tak dobierają trasy, żeby nie mijać się i w spokoju podziwiać krajobrazy. Na trekkingu dziennie pokonywaliśmy około 20 kilometrów.

Kalaw położone jest na wysokości 1320 metrów, więc po przyjeździe odczułam mocny spadek temperatury w nocy. Dlatego na trekking dobrze jest zabrać jakieś ciepłe ubrania. Ze sobą zabieram tylko mały plecak z ubraniami. Jedzenie i nocleg organizowała agencja.

Trekking do Inle Lake

Trekking prowadził przez pola uprawne i lasy. Czasem szerszymi drogami, czasem zupełnie wąskimi polnymi ścieżkami, a czasem szliśmy po torach. Nie wzdłuż torów, po torach ;). Przewodniczka uspokajała nas, że pociągi w Mjanmie jeżdżą bardzo powoli i bardzo rzadko, więc na pewno usłyszymy jeśli jakiś się będzie zbliżał. Tak też się stało, pociąg przejechał bardzo powoli, tak że mieliśmy szansę przyjżeć się pasażerom i każdemy pomachać.

Po drodze mogliśmy obserwować spokojne życie na wsi, rolników hodujących m.in. imbir, kurkumę, czosnek czy ciecierzycę. W mijanych wioskach na ziemi suszyły się papryczki i kawa. Większość prac do tej pory wykonywana jest przy użyciu rąk, czasem można było zauważyć pługi i ciągnące je woły. Nie ma tam nowoczesnych maszyn. Jednak z moich obserwacji nawet przy takim rolnictwie rośliny były opryskiwane chemikaliami.

Podczas trekkingu miałam możliwość noclegu u birmańskiej rodziny. Dzięki ich uprzejmości cała grupa cieszyła się też domową kolacją. W wioskach w głębi kraju brak jest jeszcze elektryczności i bieżącej wody.

Ostatniego dnia doszliśmy na brzeg jeziora Inle. Tam po pożegnalnym obiedzie zostaliśmy przetransportowani łódkami do miejscowości Nyaungshwe, gdzie znajdują się hostele i restauracje. Nasze duże plecaki już czekały w hostelach, gdyż przed rozpoczęciem trekkingu należy wskazać miejsce noclegu w Nyaungshwe.

Jezioro Inle (Inle Lake)

Mjanma znana jest z jeziora Inle Lake. Jest to drugie największe pod względem powierzchni jezioro w kraju położone jest na wysokości 800 metrów npm. Stanowi podstawę utrzymania okolicznych mieszkańców, rybaków, rolników. Wielu ludzi żyje w drewnianych chatach postawionych na balach przy brzegu jeziora. To tu też można zaobserwować rybaków łowiących w tradycyjny sposób stojąc na jednej nodze. Możemy wybrać się na wycieczkę łodzią po jeziorze, odwiedzając wioski osadzone na palach.

Nyaungshwe

Nyaungshwe to miasteczko położone na północ od jeziora, połączone z nim wąskim kanałem. To właśnie tu znajduje się główna baza noclegowa nad jeziorem Inle. Jest też sporo restauracji, miejski targ gdzie kupimy owoce i pamiątki, możemy pójść na masaż po trekkingu lub zrobić pranie. Kilka kilometrów na północ od miasteczka znajduje się stary drewniany klasztor Shwe Yan Pyay. Najlepszym sposobem poruszania się po okolicy jest rower, ewentualnie wynajęty skuter, gdyż odległości między wioskami są dosyć spore, a rower możemy przetransportować łodzią na drugą stronę jeziora.

Wioska tofu

Jedną z atrakcji nad jeziorem Inle jest odwiedzenie wioski, w której wyrabia się tofu z ciecierzycy (tradycyjne tofu robione jest z soji). Po wykupieniu wycieczki przewodnik serwuje nam przeróżne dania z tofu, nawet pulcne słodkie ciasto. Następnie ruszamy po okolicznych domach, gdzie zachodzi proces produkcji.

Hsipaw i pociąg do Pyin U Lwin

Po zwiedzaniu Inle Lake pojechałam na północ do Hsipaw. Jest to miasteczko położone w górach znane jest z pięknych widoków. Tu również możemy udać się na kilkudniowe trekkingi. Jednak po moim przybyciu i powolnym zaostrzaniu się sytuacji koronawirusowej organizowane były tylko wycieczki jednodniowe. Wtedy też podjęłam decyzję o pojechaniu do większego miasta Mandalaj już kolejnego dnia rano. Tym razem musiałam odpuścić trekking.

Za to kolejną, niezwykłą atrakcją była podróż pociągiem z Hsipaw do Pyin U Lwin. Droga wiedzie przez wiadukt Goteik wybudowany w 1899 roku. Mierzy on 689 metrów, a w najwyższym punkcie jego wysokość to 102 metry. Z uwagi na wiek wiaduktu tuż przed wjazdem (i tak wolny pociąg) zwalnia do prędkości kilku kilometrów na godzinę. Co pozwala na dłuższy moment podziwiania widoków lub daje szansę na zrobienie zdjęć.

Pociągiem jadę tylko do Pyin U Lwin, by stamtąd przesiąść się do grupowej taksówki do Mandalaj. Jest to dużo szybszy sposób na pokonanie tego odcinka.

Mjanma w pigułce

Po dotarciu do Mandalaj wieczorem, miałam tylko jeden dzień na zwiedzenie kilku świątyni. Z moich obserwacji jest to duża betonowa metropolia, więc przy upale sięgającym 40 stopni Celsjusza nie miałam już siły na pełne zwiedzanie w ciągu dnia. Jest to jednak to ciekawe miasto i mam nadzieję jeszcze do niego wrócić.

Mjanmę miałam okazję odwiedzić w marcu 2020 roku, tuż przed pogorszeniem się sytuacji epidemiologicznej. Choć miałam wyrobioną wizę na miesiąc podróży, po2 tygodniach spędzonych w Mjanmie, zdecydowałam się wrócić do Polski. Co niestety nie pozwoliło na zobaczenie wszystkich miejsc, które chciałam, ale jednak dało czas na zakochanie się w tym pięknym kraju. Tak innym od Kambodży i Tajlandii, nie skażonym jeszcze napływem turystów.

Jeśli ten post uważasz za przydatny i masz ochotę wesprzeć moje działania, możesz postawić mi kawę klikając w link poniżej. Dziękuję!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Cześć! Mam na imię Zuza. Uwielbiam podróżować, chodzić po górach i ćwiczyć jogę. Moim ulubionym kierunkiem jest Hiszpania, przeszłam tam kilka dróg Camino de Santiago. Stworzyłam ten blog aby dzielić się swoimi doświadczeniami z podróży.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *